"Pan" bocian z kocim ogonem, podniósł się powoli, otrzepał i ze
śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy powiedział (a wyglądało to dosyć
dziwacznie):
- Ja się tylko broniłem. Czy to zaatakowałem was zupełnie bez powodu?
Czy to ja goniłem was przez dłuższą chwilę niczym zwierzynę łowną, którą
przecież nie jestem ze względu na moje szlachet... - tu zbystrzał,
oblał nas szybkim i niespokojnym spojrzeniem.
{Zmiarkował się!} ucieszyłam się {Może jednak się dogadamy!}.
Och, jak płonne były moje nadzieje... uświadomiłam to sobie gdy
spojrzałam na Samanthę. Ta, dysząc ze wściekłości, wbiła niczym sztylet
wzrok w Mundusa. Ten, spostrzegłszy to, wycofał się, wspinając na
drzewo.
- Szachet... ne? - Samantha uśmiechnęła się tak, jakby postanowiła zaraz
dać upust swoim sadystyczno - morderczym instynktom i zmienić ptaka w
kotlet drobno-siekany - szlachet... ne? - powtórzyła - naprawdę nie
szkoda ci życia? - tu Samantha oblizała się i zrobiła krok, jakby
skradając się.
- Niee...? - powiedział Mundus zdławionym głosem, przełknął ślinę i dał
susa na wyższą gałąź - szkoda - mruknął cicho. Nagle, przybrał zacięty
wyraz na twarzy, zeskoczył na ziemię, chwycił cienki, ostry kamień, znów
wskoczył na drzewo, wzniósł oczy ku górze jak gdyby żegnał się z tym
światem, po czym delikatnie ale szybko wbił róg kamienia w "łokieć"
swego skrzydła. Syknął, upuścił kamień i podleciał do Samanthy. Ku
naszemu zdziwieniu, na zranionym skrzydle pojawiła się kremowo - iała
kropelka. Jedna, potem druga...
Podeszłam do Samanthy, aby lepiej przyjrzeć się temu widowisku. Przekrzywiłam głowę i szerzej otworzyłam oczy.
- Na co mi TO? - bociek wskazał ruchem dzioba na białe krople - na co mi to?
Dotknęłam łapą podejrzanego płynu, a następnie skosztowałam - on łże. To nie krew. Jest słodka.
- Tak - odparł cicho i smutno - słodka. Tu, bez urazy, "pies
pogrzebany". Tu tkwi problem. Na co mi to białe, skoro każdy, kto wie
kim jestem chce mnie ciąć?
- Ciąć? - spojrzałam na ptaka miną wyrażając syndrom znanego już nam, prowincjonalnego dziewczęcia.
- Nie mów - Samantha zmarszczyła brwi - że twoja krew jest smaczna... - skrzywiła się
- A widzisz, droga pani, jest, Choroba jedna, jest! Niestety.
"Pani"? W ptaku nastąpiła jakaś niespodziewana zmiana.
W tym momencie, pojawili się, jakby wychodząc spod ziemi, Beryl z Głogowa i Valiente.
- Nie wierzę! - krzyknął Beryl z Głogowa - MUNDUS!
Ptak odwrócił się w ułamku sekundy - Berylu! - skoczył ku wilkowi.
- Och, nasz dobroczyńco! - Valiente uśmiechnęła się - skądżeś tu?!
- Dobroczyńco?? - Samantha była widać nie mniej zdziwiona niż ja. Siła
przyciągania ziemskiego nagle zadziałała mocniej, ciągnąc w dół dolne
szczęki moją i Samanthy. O dziwo, Beryl z Głogowa i Valiente nie ulegli
temu niespotykanemu zjawisku...
- Przyjacielu! - Beryl z Głogowa objął Mundusa łapą.
- Nareszcie was znalazłem! - ptak uśmiechnął się i dodał ciszej, jak
gdyby z westchnięciem - gdyby wszyscy byli tu tacy jak wy...
- Ano, "dobroczyńco" - Valiente zwróciła się do Samanthy i do mnie - pan
Mundus, był tak dobry, że gdyśmy z Berylem zabłądzli w nieznanym lesie,
pomógł nam wrócić do domu i udzielił schronienia w nocy.
- Pan Mundus... - powtarzałam w osłupieniu.
- Przepraszam, żem się z paniami nie przywitał - Beryl z Głogowa
podszedł do mnie i Samanthy. Ujął Samanthę za łapę, którą następnie
pocałował. Zrobił to samo z moją łapą.
Zamyślone, a niemniej zdziwione patrzyłyśmy jak Mundus, Beryl i Valiente rozmawiają.
~~ Po chwili ~~
Beryl z Głogowa i Valiente odeszli powolnym krokiem. Ja i Samantha
patrzyłyśmy na Mundusa, który z kolei wbił wzrok w odchodzącą parę.
<Samantho?>
Õ.ê
OdpowiedzUsuńOMG
~ Zdegustowana Samantha xd
O cóż chodzi, Samantho?
OdpowiedzUsuń~ Kreska, która stoi i patrzy
O wszystko XD
UsuńJak znajdę czas to dokończę dziś.
~ Samantha
Hehe ;)
OdpowiedzUsuńChyba mam zdolność do komplikowania sytuacji.
~ Kreska