Wywróciłam oczami.
-Wszyscy się tego czepiacie! -fuknęłam. -Cała wataha wiedziała, że
niedługo wyruszamy na samobójczą misję-tłumaczyłam- i nikt nie
zaproponował pomocy, więc nie pytałyśmy. To w sumie dobrze, bo ja i Zari
nie chciałyśmy cudzych duszy na sumieniu. Odeszłyśmy cicho, żeby nie
robić zamieszania, bo ktoś zmieniłby jeszcze zdanie. I wiesz, czemu
nikogo nie pożegnałam? -spytałam, i nie czekając na odpowiedź
ciągnęłam:- Pożegnanie jest zakończeniem, zamyka rozdział. A ja miałam
zamiar szybko wrócić. I wróciłam. Szkoda, że nikt nie myśli tak
metaforycznie jak ja. Dostałam kosza od eks-prawie-narzeczonego i
znalazłam prawie-trupa przyjaciółki.
Cassidy mrugnęła dwa razy, a odezwała się dopiero, gdy był pewna, że skończyłam moją tyradę.
- Od początku-zaczęła wyliczać.- Twoje rodzeństwo nie żyje, świat cię
nie rozumie, Tom i jego nadęte męskie ego cię zostawili, a ja jestem
martwa? -Za każdym razem potakiwałam. Rzy ostatnim punkcie Cassy wysoko
uniosła brwi.
- Ty widziałaś, jak ty wyglądasz?
<Cassy? Metamorfoza? >u<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz