Przechadzałem się po lesie. Robię to niezwykle często - każdego dnia.
Jest to sposób na skoncentrowanie się, a także myślenie o przeszłości i o
przyszłości. Od Czasu dołączenia do Watahy Życia jestem spokojny i
szczęśliwy, jednak brakuje mi nieco dawnego życia. Powiem szczerze iż
brakuje mi nawet komendanta - wilka który dowodził moim oddziałem na
wojnie (byłem przecież żołnierzem...).
Chyba nie powinienem wspominać o komendancie. Dlaczego?
Ano dla tego, że gdy tylko wróciłem ze spaceru do jaskini, zobaczyłem szarego basiora, nieco większego i grubszego ode mnie...
- Dzień dobry, Berylu z Głogowa!
* * * * * * * * * * * * * * *
- P... pan kooomendant...? - zachwiałem się
- Widzę że wyleczyłeś się z tego... dziwnego seplenienia - wilczur uśmiechnął się złośliwie i stłumił chichot.
- Toż to nie było seplenienie! - obruszyłem się
- Tak, tak... - komendant machnął łapą lekceważąco
- Czy mogę wiedzieć co pana komendanta do mnie sprowadza? - syknąłem siląc się na uprzejmość
- Patrzcie, jaki sprytny... - wilk pokręcił głową - mi się nie śpieszy.
Postanowiłem zostać TU na jakiś czas - rozejrzał się z zażenowaniem po
małej, ciemnej jaskini w której mieszkałem.
- Co, proszę? - znów ledwo utrzymałem się na nogach.
- Pomyślałem że było by miło odwiedzić jednego z moich żołnierzy. Nawet jeżeli miałbyś być to ty. A gdzie Anusia?
- Nie... żyje - powiedziałem przez zęby.
Chociaż nasuwało się jeszcze wiele pytań, postanowiłem że trzeba byłoby jakoś komendanta ugościć.
Nagle do jaskini weszła Valiente. Była uradowana. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem jej w tak dobrym nastroju. Powiedziała:
<Valiente?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz