12 lut 2014

Od Rin'a

Nie ma co się rozdrabniać nad wydarzeniami związanymi z Filamissą i Arduinem, czy jak on się tam nazywał. W jakiś niewyjaśniony, magiczny sposób wszystko wróciło do normy (?), a ja nie zdążyłem nawet się w tym wszystkim odnaleźć.
A od tamtego czasu... słuch po obydwóch zaginął...
I to tyle z moich przemyśleń na ten temat. Na bogato, wiem. Ale cóż ja poradzę, że nic ostatnio nie zaprzątało mojej głowy, poza tym całym ślubem? Potrawy były gotowe, a ilość ich mogła chyba wypełnić każdego członka watahy po trzy razy. Można było znaleźć tam wszystko, od kuchni włoskiej po chińską, ale znacząco prowadziła ta japońska. Nie wiem, miałem do niej jakiś sentyment, a poza tym bardzo mi smakowała, a daniem, które szczególnie przypadało mi do gustu było Sukiyaki. Zresztą, reszta kosztujących nie zdawała się być w jakiś sposób rozczarowana tą zależnością od japońskich frykasów.
Ale w końcu to co ja ugotowałem, nie może być niesmaczne!
W ostateczności, moja rola zdawała się skończyć. Jedzenie było gotowe. Mimo to, z niecierpliwością oczekiwałem ceremonii. Zresztą nie tylko ja, cała wataha tym żyła, nawet ten oszołom, który zaglądał mi do żarcia. Może nie był przejęty, ale w pewien sposób zaintrygowany. Dziwak, do tego nawet mi się nie przedstawił...
Tak czy siak, nie miałem za wiele do roboty, lecz wciąż byłem na miejscu pomagając coś niecoś w drobnostkach. Prócz tego myślałem o wieczorze kawalerskim, który co prawda chyba miał być, ale słuch o nim zaginął. Ten babski już był xd Podobno pary biorą ślub w walentynki. Mam nadzieję, że coś do tego czasu zostanie zorganizowane i zostanę na to zaproszony.
Lubię takie zabawy. Ale niekoniecznie upijanie się w trupa, co na pewno miałoby miejsce.
Robiło się już ciemno, lecz prace trwały w najlepsze. Chyba skończą tuż przed rozpoczęciem, to pewne. Ale co się dziwić, skoro to między innymi ślub Alphy?
Czując aię już niepotrzebny, wręcz upierdliwie przeszkadzający (Tak jak ten oszołom, który uparcie kręcił się w pobliżu i obserwował zafascynowany) postanowiłem wrócić do jaskini. Byłem już zmęczony całym dniem pomocy, więc szedłem powoli. Jako, że zima wciąż usiłowała dawać znać o swojej obecności, było już ciemnawo, pomimo dosyć wczesnej pory. Jeszcze nie do końca panowałem nad ogniem, ale wystarczająco, aby oświetlić sobie drogę. Zapaliłem dwa charakteryatyczne, błękitne płomienie na głowie. Były moim znakiem rozpoznawczym, szczególnie, że kształtem przypominały rogi diabła.
Idać tak napotkałem jakiegoś członka watahy, lecz był na tyle daleko, że światło do niego nie docierało i widziałem tylko cień.
-Hej, kto tam? - zawołałem i uśmiechnąłem się.
<ktoś chętny dokończyć? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz