Obudziłam się bardzo wcześnie, wtulona pod skrzydło Toma. Ich miękki
puch i ciepły oddech wilka długo odsuwały moją decyzję o podjęciu wyzwań
dnia, ale w końcu wyturlałam się z objęć.
Dobra, poprawka: próbowałam się wyturlać z objęć, bo Tom mnie przytrzymał.
- Gdzie mi uciekasz? – spytał całkiem przytomnym głosem.
- A więc nie śpisz.. – stwierdziłam błyskotliwie.
- Już od dłuższego czasu- usiadł. – A więc? Odpowiesz?
Milczałam, a on w końcu po prostu mnie do siebie przyciągnął i oparł brodę o moją głowę.
- Deynaro… - przytulił policzek do mojego policzka. – Nie musisz iść.
Nie wiem czemu, ale strasznie mnie to zdenerwowało. Odsunęłam się od
niego gwałtownie, po raz pierwszy patrząc na niego jak na kogoś obcego…
To było ciosem samo w sobie.
- Co?! Czy ty nie rozumiesz, jak mi głupio, że mam gdzieś swoją własną
siostrę? – jaka szczerość, pomyślałam. Ale Zari naprawdę mnie nie
obchodzi. Chociaż w sumie nie wiem. – Poza tym każdy dzień tej durnej
separacji skraca czas życia Zeke!
- Dey, proszę..
- NIE MÓW NA MNIE NA WSZYSTKICH BOGÓW DEY! DEYNARA!!! – wrzasnęłam i
obróciwszy się na pięcie odeszłam- spokojnie i z godnością, a nie
biegiem. Wiem, że ochrzaniłabym go, gdyby za mną pobiegł, ale poczułam
straszny uścisk w klatce, gdy tego nie zrobił. Nieznacznie zwolniłam
kroku, ale nic to nie dało.
Wściekłość buzowała mi we krwi. Kto inny, mniej pokręcony,
powiedziałby, że to słodkie, iż mój chłopak patrzy na wszystko przez
taki pryzmat, przez jaki patrzy- by wszystko nie obiło się na mnie. Ale
ja tego nie potrzebuję. Przez to, że raz pozwoliłam sobie na słabość ,
powiedziałam to, co tak długo mnie męczyło-moja kiedyjsznia depresja-
mam wrażenie, że Tom traktuje mnie jakoś zbyt miękko…
Wyklinałam sobie cały świat, idąc przez las, gdy natknęłam się na Zari. Pokiwała głową. Milczała. Ja też.
- Deynara – powiedziała spokojnie, po czym znowu kiwnęła parę razy głową.
- Zari.
I jakby kto dał nam sygnał, rzuciłyśmy się w jednej chwili do siebie po
czym mocno uściskałyśmy. Zakręciło mi się w głowie od znajomego zapachu
jaśminu.
- Moja mała siostra... – wyszeptałam, nie panując nad słowami. Czy ta
pozorna obojętność była przykrywką? Kolejną warstwą mojej skorupy,
stopioną przez tęsknotę? Tak, tęsknotę. Bo naprawdę czułam pustkę, którą
pozostawił po sobie ten jaśmin i jego właścicielka.
- Staruszka – zachichotała Zari, gdy już odsunęłyśmy się od siebie. A potem cisza. Niezręczna.
- A więc… zostajesz tu?
Zająknęła się, spuszczając głos, a potem pokręciła głową.
- Wyruszam szukać Zeke – powiedziała.
- Idę z tobą! – wypaliłam, przysuwając się o krok. – Przygotowania
zajmą ci kilka dni – dodałam, nie dając dojść siostrze do słowa. – W tym
czasie na pewno odbędzie się ceremonia ślubna, na której jestem druhną i
nic nam już nie przeszkodzi.
Przygryzła wargę.
- A.. A Tom? Układasz sobie życie i ja nie chc…
- Przecież za niego nie wychodzę – przerwałam jej. – Na razie – mruknęłam, wyczuwając w swoim głosie gorzką nutę.
- Nie będzie miał nic przeciwko? – dopytywała się.
- Już ma – prychnęłam. – Nie chcesz, żebym z tobą szła? – wytoczyłam ciężką artylerię.
- Nie – zaprzeczyła szybko. – To znaczy- tak. Chcę cię mieć przy sobie, ale..
- To w czym problem?
Pokręciła głową, jej ruda sierść w promieniach wschodzącego słońca
nabierała ostrego odcieniu, a gałęzie rzucały na nią taki cień, iż
wyglądało, jakoby Zari miała prążki. Uśmiechnęłam się na tę myśl.
Miałyśmy sobie naprawdę wiele do opowiedzenia, więc razem ruszyłyśmy na
posiłek całej watahy. Tom się na nim nie zjawił.
<< THE END. Kolejne dłuuugie opowiadanie w przygotowaniu: Droga do tyłu >>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz