Samantha usiadła na ziemi i patrzyła na mnie z uśmiechem.
- Gdzie...? - także próbowałam się uśmiechnąć, choć wyszło mi to krzywo - gdzie... - powtórzyłam i zgięłam przednie nogi.
- Hmm? - Samantha wbiła we mnie wzrok.
- Choroba... gdzie... - uśmiech spłynął z mego pyska.
- Nie wiesz gdzie mieszkasz? - wadera także przestała się uśmiechać, a
na jej twarzy pojawił się wyraz zaniepokojenia i zakłopotania
- Co? - usiadłam i spojrzałam na nią bezradnie - chyba nie... nie wiem
jak nazywa się które miejsce, z resztą nigdy się nad ty nie
zastanawiałam - spuściłam głowę.
- Ach... - Samantha pokiwała głową - wiesz chociaż, jak wyglądało to miejsce?
- Tak! - uśmiechnęłam się - jest taka dolina... i góry są... duużo trawy i mało drzew.
- Może to bezkresna dolina?
- Taak... słyszałam kiedyś taką nazwę. Być może to tam.
- Więc chodźmy - Samanta westchnęła z ulgą.
Przez chwilę szłyśmy w milczeniu. Nagle coś niebieskiego mignęło między krzakami.
- Matuchno, co to? - zastygłam z uniesioną przednią łapą.
- Nie wiem - Samantha pokręciła głową i rozejrzała się - przepadło.
Gdy zaczęłyśmy iść dalej, niecały metr przed nami, dał się słyszeć
trzepot skrzydeł i coś z hukiem wylądowało. Cofnęłyśmy się o krok.
Okazało się że to, co przed chwilą omalże nas nie stratowało, było
ptakiem. Ten wstał, otrzepał się z piasku i liści i zaczął szemrać pod
nosem (o ile można powiedzieć że ptaki mają nos...):
- Następnym razem już mi nie uciekniesz... nie... - wyprostował się.
Ptak, z postury podobny był do bociana, jednak cały modry. To znaczy
błękitny. Ptak ten miał czubek na głowie a także długi ogon, dosyć
podobny do kociego, tyle że pokryty piórami. Z końca tegoż ogona
wyrastały po bokach dwa rzędy niebieskich piór. Wyglądał mniej więcej
tak:
<Samantho?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz