14 mar 2014

Od Jamesa C.D. od Valiente


Poczułem lekkie drżenie ziemi. Spojrzałem na waderę. W tym samym czasie usłyszałem cichy "warkot" za mną. Wilczyca zrobiła wielkie oczy. Jej wzrok wbity był w coś co stało za mną.
- Czy to coś stoi za mną i jest dużym smokiem? - zapytałem
Valiente przytakneła tylko w odpowiedzi.
Przełuknąłem ślinę. Odwróciłem głowę do tyłu i zapytałem tylko cicho:
- James?
Smok jednym machnięciem skrzydeł poderwał się i leciał prosto na mnie... To miało chyba znaczyć "tak". Szybko mnie pochwycił mnie w szpony.
Zamknąłem oczy i przygryzłem wargę. Czułem jak gwałtownie skręca i mną "obraca", "pomiata". Chłodne powietrze targało moją sierść. W brzuchu przez cały ten czas lotu miałem "motyle", czy jak to inaczej nazwać. Powczymywałem w sobie krzyk. Nie bólu czy strachu ale po prostu krzyk. Po czasie który nie dało mi się określić James rozróźnił uścisk. Leciałem parę metrów w dół. Potem poczułem gałąski które stawiając opór zadawały mi ból. W końcu nastąpiło twarde lądowanie. Syknąłem tylko cicho z bólu.
- Nic ci nie jest? - usłyszałem głos wadery
Podnisłem głowę. Rzeczywiście - przedemną stała Valiente.
- Tak... - podniosłem się i poczułem ból - ...jakby. - dodałem
- Co to za smok?
- To dajmon mojego brata - Shadowa. Czasami tak robi ale nie wiem dlaczego. Nie odezwał się do mnie nigdy słowem. - tłumaczyłem a smok wylądował niedaleko nas - I ma na imię tak jak ja. - zaśmiałem się cicho.
- Dajmon? - zdziwiła się nieco
- No... Potem ci wytłumaczę.
- A ty masz takiego dajmona?
- Tak... Jest on myszą... Bardzo waleczną z resztą i często go przezywam Ryczypisk.
Wilczyca zaśmiała się.
- Chodź teraz do Magic Forest. Mi nic nie będzie. To tylko siniaki.
Właśnie mieliśmy iść gdy nagle spraliżował nas ryk bólu smoka. Odwróciłem gwałtownie głowę. James był opleciony dziką różą a kolce przebijały łuski. To co rozerwał odrastało od nowa.
- Pewnie Shadow bardzo cierpi... - pomyślałem - Tak jak moja mysz...
Przyjrzałem się czemuś co siedziało na pysku smoka... To coś kolcem róży dźgało go natrętliwie i chlastało ogonem.
- JACK! MÓJ TY RYCZYPISKU! - krzyknąłem z euforią i skoczyłem do przodu
Valiente wciąż jednak stała. Nie mówiłem do mojego dajmona nic w stylu "przestań" lub "zdziel go mocniej". Bo nie miałem ochoty się w to mieszać.
Jack odwrócił pyszczek i burknął:
- Nie nazywaj mnie Ryczypiskiem.
- Idziesz że mną oprowadzić nową? - zapytałem
- Z chęcią. - odpowiedział i zeskoczył z gada na moje futro.

< Valiente? Co teraz? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz