13 lut 2014

Od Samanthy C.D. od Celii

Wykonywałam właśnie swoje obowiązki względem watahy jako zwiadowca. Czyli biegałam po terenach i rozglądałam się za intruzami, nową zwierzyną, jakimiś "nowościami" i.t.d..
Ostatnio mam... "zły humor". Nie za bardzo wyrabiam... niby mam dobrze wykonywać swoje obowiązki ale jak? Jak nie mam do nich energii. Wiem... pewnie powinnam spać w nocy a nie biegać i wlepiać wzrok w nieboskłon. No ale cóż... dotychczas wystarczało mi to co miałam. Teraz nie dosypiam bo jak? Gdy wszyscy plączą się i chodzą jak w zegarku przez przygotowania do ślubu. Och... no cóż. Ja nie mam takiego kłopotu bo... bo nie. Ale mam inny problem. Ten co powiedziałam i to że "żółty krasnal"* zrzucił na mnie klęski egipskie, czy jak to inaczej ująć. jak na razie przesadza... było już 12 klęsk. Ta dwunasta polegała na tym że obsmarował mi w nocy ogon. A dokładnie chyba gliną, miodem, jakimiś chwastem a na samym szczycie "tortu" mój ogon był opleciony dziką różą. Niestety nie mogłam sobie z tym poradzić. Jak skończę zwiad to coś z tym zrobię.
Do moich uszu dotarł... szelest. A może jakiś pisk. Nie wiedziałam jak to określić. Szybko nakierowałam się na źródło dźwięku. Przebiegłam przez jakieś krzaki co dodało mi "uroku" bestii. Ostatni skok i już jestem na miejscu. Jakiś basior... dość spory, znęcał się nad waderą z naszej watahy. To była chyba ta... wegetarianka... O! Celia!
Leżała bezbronna i zmasakrowana. On zaś ją wyzywał i chciał ponownie ją uderzyć. Sytuację tą "ogarnęłam" w kilka sekund i czas na reakcję. warknęłam i obnażyłam kły. Basior na mnie spojrzał i miał... minę pomiędzy złością a, zdziwieniem. Nawet Celia musiała się zastanowić czy jestem wilkiem.
- Odejdź od niej... - warknęłam ponownie
- BO?! To jest moja córka. Mam prawo ja karać i nagrodzić. - odpowiedział.
- Już nie. - uśmiechnęłam się pod nosem
Skoczyłam pomiędzy ojca i córkę. odepchnęłam bez trudu zdziwionego głąba. Potem kolejny skok, machnięcie łapą i już jest ogłuszony - chwilowo. Podeszłam do poranionej Celi. Do oczu napływały jej łzy.
- Choć. - szepnęłam
Pomogłam jej wstać. Ona zaś wspierając się o mnie kuśtykała, ale szła dzielnie. Widać było że nie jest tchórzem.
- Szkoła życia... - pomyślałam
To wszystko uśpiło moja czujność. Chwila i czuję że coś jest nie tak. Odwróciłam głowę. W następnej chwili Celia stała a ja zostałam przygwożdżona do ziemi przez "ojca".
- ZOSTAW JĄ! - krzyczała Celia
O odwrócił się w jej stronę i chciał coś powiedzieć. Teraz - pomyślałam i zadziałałam. Jęknęłam(był ciężki) i z rozmachu wstałam. On upadł. Teraz ja byłam górą. On jednak szybko się pozbierał i znów skoczył. Ja obracając się już chciałam skoczyć ale się poślizgnęłam. Jak najszybciej z "ślizgu" przesunęłam się. Potem poczułam ucisk. Jednak niezbyt bolesny. A był to ucisk na ogon. Potem pisk. Nie za bardzo miałam świadomość co się stało. Spojrzałam za siebie.
Na moim ogonie była krew. Krew byłą też na ziemi. "Źródłem" krwi były łapy i część pysku tatuśka z piekła rodem.
- Wy... ty... em... ekch... - zaczął mówić ale przestał bo krew zaczęła się sączyć coraz mocniej. Można było zobaczyć kilka kolców dzikiej róży. Basior uciekł że się kurzyło.
Wstałam i otrzepałam się z kurzu. Podeszłam do wadery. Ona opierała się o mnie i zaczęłyśmy iść w stronę najbliższej jaskini jakiegokolwiek medyka.
- Dzięki Disco. - mruknęłam i dopiero teraz się delikatnie uśmiechnęłam.

< Celia? >

"żółty krasnal"* - chodzi o Disco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz